Wiadomości z Rosji

Znajdujesz się na blogu, który zawiera przetłumaczone przez jego autorkę, w sposób mniej lub bardziej dosłowny, artykuły zaczerpnięte z rosyjskich portali internetowych, pogrupowane w kilka kategorii, razem tworzące ciekawą, kolorową mozaikę, pozwalającą na spojrzenie na Rosję z wielu perspektyw i zafascynowanie się jej różnorodnością. Pod każdym tłumaczeniem zamieszczone jest nazwisko autora tekstu, źródło oraz data publikacji, o ile jest wiadoma. Serdecznie zapraszam do lektury bloga, w którym każdy odwiedzający z pewnością znajdzie coś interesującego.



sobota, 18 grudnia 2010

Maslenica

Maslenica to pradawne słowiańskie święto, przybyłe do Rosji z kultury pogańskiej i przetrwałe po przyjęciu chrześcijaństwa. Cerkiew włączyła Maslenicę w poczet swoich świąt, nazywając ją Serową lub Mięsopustną Niedzielą (seropust), gdyż Maslenica przypada na niedzielę, poprzedzającą Wielki Post. W 2010 roku Maslenica rozpoczęła się 8 lutego.

O Maslenicy na Kremlu czytaj tutaj.
Fot. http://land-of-roses.blogspot.com
/2009/02/maslenitsa.html
Według jednej z wersji nazwa „Maslenica” pochodzi stąd, iż właśnie tej niedzieli, zgodnie ze zwyczajem prawosławnym, mięso wykluczano już z pożywienia, lecz można było jeszcze wykorzystywać produkty mleczne.
Maslenica jest najbardziej wesołym i dostatnim świętem narodowym, trwającym przez cały tydzień. Ludzie zawsze je lubili i nazywali pieszczotliwie „kasatoczka”, „sacharnyje usta” (słodkie usta), „cełowalnica”, „cziestnaja maselnica”, „wiesielaja”, „pieriepiełoczka”, „pieriebucha”, „obeducha”, „jasoczka”.
Nieodłączną częścią święta była zawsze jazda na koniach, na które nakładano najlepszą uprząż. Chłopcy, którzy mieli zamiar się ożenić, specjalnie do tej przejażdżki kupowali sanie. Obowiązkowo brały w niej udział wszystkie młode pary. Także szeroko, jak świąteczna jazda konna, rozpowszechnione było zjeżdżanie młodzieży z gór lodowych. Wśród zwyczajów młodzieży wiejskiej podczas Maslenicy znajdowały się również skoki przez ognisko oraz zdobywanie śnieżnego miasteczka.
W wiekach XVIII i XIX centralne miejsce w uroczystościach zajmowała chrześcijańska komedia, w której brali udział przebierańcy. Tematem była sama Maslenica z jej obfitymi poczęstunkami przed czekającym postem, z jej pożegnaniem i obietnicą powrotu w przyszłym roku. Często do przedstawień włączano jakieś realne, lokalne wydarzenia.
Maslenica w przeciągu wielu wieków zachowała charakter zabawy narodowej. Wszystkie tradycje Maslenicy skierowane są na to, by przepędzić zimę i wybudzić przyrodę ze snu. Maslenicę witano pieśniami na górkach śniegowych. Symbolem Maslenicy była kukła ze słomy, ubrana w kobiecą odzież, razem z którą się bawiono, a potem grzebano ją albo palono w ognisku razem z blinem, który kukła trzymała w ręce.

Tradycyjne rosyjskie bliny - przepis!

Fot. http://www.liveinternet.ru/showjournal.
php?journalid=2928086&tagid=72413
Bliny stanowią podstawowy poczęstunek i są symbolem Maslenicy. Pieczone są każdego dnia od poniedziałku, lecz szczególnie dużo piecze się ich od czwartku do niedzieli. Tradycja pieczenia blinów istniała na Rusi jeszcze w czasach wiary w pogańskich bogów. Wszak właśnie boga słońca Jaryło proszono o wypędzenie zimy, a okrągły, rumiany blin bardzo przypomina letnie słońce.
Każda gospodyni, zgodnie z tradycją, miała swój wyjątkowy przepis na przygotowanie blinów, który przekazywany był z pokolenia na pokolenie po linii żeńskiej. Bliny piekło się z mąki pszenicznej, gryczanej, owsianej, lub kukurydzianej, dodając pszenną lub manną kaszę, ziemniaki, dynię, jabłka czy śliwki.   
Na Rusi istniał obyczaj, by pierwszy blin zawsze był za spokój duszy, oddawano go, na ogół, ubogiemu dla upamiętnienia wszystkich zmarłych lub kładziono na oknie. Bliny jedzono ze śmietaną, jajkami, ikrą i innymi smacznymi dodatkami, od rana do wieczora, przeplatając z innymi potrawami.
Cały tydzień Maslenicy nazywano nie inaczej jak: „uczciwa, rozległa, wesoła, bojarzyna-Maslenica, pani Maslenica”. Do tej pory każdy dzień tygodnia ma swoją nazwę, która mówi o tym, co w dany dzień trzeba robić. W niedzielę przed Maslenicą według tradycji składano wizytę krewnym, przyjaciołom, sąsiadom, a także zapraszano w gości. Tak, jak w niedzielę maslenicową nie wolno było jeść mięsa, ostatnią niedzielę przed Maslenicą nazywano „mięsną niedzielą”, podczas której teść zapraszał zięcia na „dojadanie mięsa”.  
Poniedziałek był powitaniem święta. Tego dnia robiono i rozjeżdżano lodowe górki. Dzieci rankiem robiły słomianą kukłę Maslenicy, stroiły ją i razem woziły po ulicach. Rozstawiano huśtawki, i stoły ze słodkościami.
Wtorek to tzw. „zaigrysz”. W ten dzień rozpoczynano wesołe gry. Od rana dziewczęta i chłopcy jeździli na lodowych górkach i jedli bliny. Chłopcy szukali niewiast, a dziewczyny narzeczonych.
Środa – tzw. „łakomka”. Na pierwszym miejscu wśród poczęstunków są, oczywiście, bliny.

Fot. http://www.rian.ru/religion/
20100208/207867565.html
Czwartek – tzw. „razguljaj”. Tego dnia, aby pomóc słońcu wygnać zimę, ludzie organizowali, zgodnie z tradycją, przejażdżki konne. Męską część główne zadanie czekało właśnie w czwartek – obrona lub wzięcie śnieżnego miasteczka.
Piątek – tzw. „teszcziny wiecziera”, kiedy zięć jedzie „do teścia na bliny”.
Sobota – tzw. „zołowkiny posidiełki”. W ten dzień ludzie chodzą w gości do wszystkich krewnych i ugaszczają się blinami.
Niedziela jest ostatnim dniem, tzw. „przebaczanym”, kiedy prosi się o przebaczenie krewnych i znajomych za krzywdy, a po tym, na ogół, śpiewa się wesoło i tańczy, tym samym żegnając Maslenicę. Tego dnia w ogromnym ognisku pali się słomianą kukłę, personifikację odchodzącej zimy. Rozpala się je w centrum placyku i żegna się zimę żartami, piosenkami, tańcami. Ruga się zimę za mrozy i zimno oraz dziękuje za wesołe, zimowe zabawy. Na koniec z wesołymi okrzykami i piosenkami podpala się kukłę. Kiedy się spali, święto kończy się finałową zabawą: młodzi skaczą przez ognisko. Takim współzawodnictwem w zręczności i zwinności kończy się święto Maslenicy.
Pożegnanie z Maslenicą przypada na pierwszy dzień Wielkiego Postu – poniedziałek wielkopostny, który uważa się za dzień oczyszczenia z grzechów oraz skromnego jedzenia. Obowiązkowo tego dnia ludzie myli się w bani, a kobiety zmywały naczynia i wyparzały sprzęty do nabiału, by oczyścić je z tłuszczu.
Z dniami Maslenicy związanych jest wiele żartów, dowcipów, piosenek, przysłów i powiedzonek: „Bez blina nie masljana”, „Na gorach pokatatsa, w blinach powaljatsa” („Po górach pojeździć, w blinach się wytarzać”), „Nie żitie, a Maslenica”, „Maslenica obeducha, diengi priberucha”, „Chot s siebja wsie założit, a Maslenicu prowodit”, „Na wsie kotu Maslenica, a budet i Wielikij Post”, „Boitsja Maslenica gorkoj biedki na parienoj riepy”.

Autor: Brak danych.
Źródło: http://www.rian.ru/religion/20100208/207867565.html (wgląd: 18.12.2010).
Data publikacji: 8.02.2010.

Rosyjskie samowary

Nawet w najdalszym zakątku Rosji znaleźć można zapalonych miłośników picia herbaty z samowara. Stał się on symbolem dobra, domowego zacisza i rodzinnego odpoczynku. Szczególnie niewyrażalnych słowami odczuć doświadczyć można, kiedy siedzi się przed buchającym ciepłem samowarem w starej rosyjskiej izbie i przysłuchuje się, jak samowar początkowo śpiewa, potem szumi, a na końcu wrze. Dzięki tym dźwiękom jasne jest, kiedy woda do herbaty jest już gotowa. Na wsiach samowary przekazywane są z pokolenia na pokolenie i stanowią nieodłączny element wyposażenia domu. Aby herbaty wystarczyło dla całej rodziny, do samowara wlewano nawet wiadro wody. Kiedy jeden raz spróbuje się herbaty z takiego urządzenia, już nie chce się pić jej ze zwykłego czajnika. Rozmowa za samowarem zapewni tobie i twoim gościom serdeczną atmosferę i pozostawi przyjemne wspomnienia o spotkaniu.

Fot. http://www.samoffar.ru/
Owo urządzenie do przygotowywania wrzątku mogło pojawić się tylko w Rosji, chociaż także i w Chinach istnieje przyrząd przypominający samowar, w którym również znajduje się rura (komin) oraz ruszt. Nawet w starożytnym Rzymie istniał podobny aparat do zagotowywania wody, ale zbudowany był na innej zasadzie. Samowar został wymyślony po pojawieniu się w Rosji herbaty, stosowanej w dawnych czasach wśród wyższych sfer jako lekarstwo. Poprzednikiem samowara był tzw. „sbitennik” (ros. Сбитенник), przypominający z zewnątrz czajnik z dużym wygiętym dzióbkiem. Przygotowywano w nim aromatyczny, gorący napój z wody, miodu, przypraw korzennych oraz traw. Samowary zawsze słynęły ze swych różnorodnych, oryginalnych kształtów oraz bogatych zdobień – na ile tylko starczało fantazji i umiejętności mistrza. Ciekawe, że dawniej samowary sprzedawano na wagę.

Jeśli samowar wyprodukowany był ze srebra lub melchioru i ozdobiony bogatym ornamentem, to stawał się synonimem luksusu. Na takie urządzenie pozwolić sobie mogli tylko zamożni ludzie, był on atrybutem dostatku w bogatym domu. W tym wypadku dla codziennego picia herbaty zaopatrywano się w jeszcze jeden samowar – prostszy. Nie obcy był samowar i na arystokratycznych salonach, gdzie za herbacianym stołem rozsiadali się wielmożni, dyplomaci, artyści, wystrojone damy. Przy nim prowadzono wzniosłe dyskusje, błyskotliwe spory.

Wytwórcy samowarów długo opanowywali swoje rzemiosło. Powinni byli umieć pracować z różnymi metalami, wszak samowary produkowano z mosiądzu, miedzy czerwonej, tombaku (stopu miedzy i cynku), srebra, melchioru. Rączki wykonywano obowiązkowo z drewna. Proces produkcji samowara był długi i obejmował wiele etapów. Pracowali nad nim zazwyczaj rzemieślnicy kilku specjalności. Nad przygotowaniem jakiegokolwiek oddzielnego detalu trudzić się mogła nawet cała wieś, a montaż oraz wykończenie miał miejsce już w fabryce. Istniały tak wielkie fabryki, jak i mnóstwo małych, w których pracowało niekiedy zaledwie kilku ludzi.

Stopniowo, chcąc obniżyć ceny samowarów, mistrzowie uproszczali ich formy, wiele elementów zaczęto wytwarzać już nie ręcznie, lecz sposobami mechanicznymi, przestawiono się na produkcję taśmową.

Fot. http://www.samoffar.ru/
Ludzie pokochali samowary pokryte niklem i błyszczące się jak lustro. W każdym rosyjskim domu dobrą tradycją było nabyć samowar i delektować się piciem herbaty. Samowar nigdy nie był w życiu ludzi zwyczajnym przedmiotem – na stole zajmował zaszczytne, centralne miejsce. Stawiano go na lakierowane tace ozdabiane kwiatowymi ornamentami, mające różnorodne formy. Woda w samowarze długo pozostawała gorąca, w ustawionym na nim imbryczku esencja parzyła się szczególnie dobrze i herbata była niezwykle smaczna. Nawet w drodze podróżujący nie mogli odmówić sobie napicia się herbaty ze specjalnego podróżnego samowara. Wymyślono samowar naftowy, który produkowano tylko w Tule. Był bardzo popularny szczególnie na Kaukazie, gdzie nafta była dosyć tania. Były też i maleńkie, dziecięce samowary i samowary-egoiści o objętości jednej szklanki. Wraz z pojawieniem się kawy w Rosji, pojawiły się samowary do parzenia kawy.

Po rewolucji, kiedy większość fabryk samowarów zamknięto, urządzenia te zaczęto produkować w spółdzielniach. Obecnie wytwarza się je w tulskim zakładzie „Sztamp” (ros. Штамп), gdzie na trzechsetlecie Petersburga wyprodukowano prawdziwe arcydzieła – siedem kolekcjonerskich samowarów w formie Jajka Faberge, ozdobionych artystycznym ornamentem, sześcioma medalionami z widokami miasta i wyobrażeniami Miedzianego Jeźdźca na przedniej części korpusu. Dla odbywającej się w Moskwie wystawy „Drogi Rosji” specjalnie przygotowano sześciometrowy samowar o objętości 20 metrów sześciennych. Wewnątrz znajdowało się jeszcze całe mnóstwo maleńkich samowarów. Oczywiście, owo mistrzowskie dzieło jest unikatowe i jego miejsce znajduje się w muzeum.

Ogromne znaczenie ma obecnie restauracja samowarów, wszak wiele z nich zostało zniszczonych, zmatowiało i pozieleniało od upływu czasu, wiele utraciło część swoich ozdób oraz detali. Czasami przez długie lata leżały na strychach i w szopach. Tą żmudną pracą zajmuje się obecnie niewielu entuzjastów, zajęcie to jest bowiem pracochłonne i nietanie. Na przywrócenie wspaniałości jednego samowara wydać można od półtora do trzech tysięcy rubli. Ludzie ci starają się jednak utrzymać przy życiu rosyjską historię i przekazać ją następnym pokoleniom.





Autor: Brak danych.
Źródło: http://www.samoffar.ru/ (wgląd: 18.12.2010).
Data publikacji: Brak danych.

Raport MAK nie został przyjęty przez Polskę

„Katastrofa powróciła do Rosji”.
Polska nie przyjęła raportu o przyczynach katastrofy smoleńskiej.


Międzynarodowym skandalem zakończyło się śledztwo w sprawie katastrofy lotniczej polskiego Tu-154, który rozbił się wiosną tego roku pod Smoleńskiem. Wczoraj (17.12.2010) władze Polski odesłały rosyjskiemu Międzypaństwowemu Komitetowi Lotniczemu (ros. MAK - Межгосударственный авиакомитет) jego sprawozdanie o przyczynach awarii, a premier Polski Donald Tusk wyjaśnił, iż nie może być ono przyjęte z powodu niedbalstwa, błędów oraz bezpodstawności niektórych wniosków rosyjskich ekspertów. W ten sposób śledztwo, które MAK prowadziło przez pół roku, najwidoczniej, trzeba będzie rozpocząć na nowo.


Jak już wiadomo od przedstawicieli strony polskiej, wczoraj przewodniczący MAK-u Tatiana Anodina otrzymała z powrotem raport swojego urzędu o przyczynach katastrofy z komentarzami polskiej strony. Dokument ten, jak twierdzą Polacy, został przekazany jej kanałem dyplomatycznym, i przesyłka ta raczej nie wywołała w MAK-u radości. Rzecz w tym, iż 210-stronicowy raport został zwrócony wraz z kontrargumentami polskiej strony, które zajęły 148 stronic.

Szczegóły techniczne „polskiego sprawozdania” wciąż pozostają nieznane, jednakże ogólny sens pretensji dość szczegółowo i publicznie tego dnia przedstawił premier Polski Donald Tusk. Jak oświadczył, podczas śledztwa w sprawie katastrofy lotniczej strona rosyjska nie zawsze postępowała według wytycznych Konwencji chicagowskiej, i rozmiar naruszeń jest „rozległy” (w międzynarodowej konwencji z Chicago zostały zatwierdzone jednolite oraz obowiązkowe dla wszystkich stron-uczestników zasady śledztwa katastrof lotniczych). Poza tym, zgodnie ze słowami premiera, MAK dopuścił się „niedbalstwa i pomyłek", które poddają w wątpliwość sam raport komisji technicznej. „Niektóre punkty w tym raporcie są bezpodstawne, - stwierdził pan Tusk. – Nie chcę mówić, że fałszywe, ale nie są potwierdzone badaniami, dlatego projekt sprawozdania MAK-u, bezwzględnie, nie może zostać przyjęty”. Jeszcze bardziej ostro zareagował na niedopracowania MAK-u brat zmarłego w katastrofie pod Smoleńskiem prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, Jarosław Kaczyński, który ogłosił dziennikarzom, iż skierował już do kongresu USA list z prośbą o udzielenie pomocy w śledztwie w sprawie katastrofy.

Podczas całego dnia wczorajszego (17.12.2010) w Mak-u w żaden sposób nie komentowano incydentu, jednakże na podstawie pośrednich oznak można było zrozumieć, iż reakcja komitetu na wydarzenie była nader bolesna. Przykładowo, zawsze taktowny sekretarz stanu MAK-u Oleg Jermołow w odpowiedzi na zwyczajowe na początku rozmowy telefonicznej „Dzień dobry” wczoraj z jakiegoś powodu krzyknął: „Czego trzeba?!”, a dowiedziawszy się o celu rozmowy, ogłosił, iż „wszystko zostało przedstawione na stronie i żadnych innych komentarzy nie będzie”. Na stronie mak.ru późnym wieczorem rzeczywiście pojawiła się krótka informacja o tym, iż sprzeciw strony polskiej został odebrany, lecz jeszcze nie przestudiowany, ponieważ autorzy przetłumaczyli tekst na język rosyjski, ale nie na angielski, jak wymagają tego międzynarodowe reguły prowadzenia śledztwa katastrof lotniczych.

Wieczorem dnia wczorajszego, kiedy przeciągające się milczenie MAK-u można już było oceniać jako faktyczne przyznanie się do fiaska prowadzonego śledztwa, do sytuacji wmieszał się resort polityki zagranicznej. „Oczywiście, na pytania strony polskiej do rosyjskich ekspertów będą udzielone odpowiedzi, - obiecał, najwidoczniej, w imieniu kierownictwa MAK-u, zastępca dyrektora departamentu informacji i druku Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji, Aleksiej Sazonow. – Teraz najważniejszym jest, by nie upolityczniać sprawy”.

Przypomnijmy, iż katastrofa polskiego Tu-154 miała miejsce 10 kwietnia tego roku podczas próby wylądowania na lotnisku Smoleńska. Zginęli w niej prezydent Polski Lech Kaczyński i jeszcze 95 ludzi – zasadniczo urzędników wysokiej rangi oraz działaczy społecznych Polski, towarzyszących głowie państwa podczas uroczystości żałobnych, poświęconych rocznicy tragedii w Katyniu.

Badając tę katastrofę, eksperci MAK-u przy udziale przedstawicieli Polski doszli do wniosku, iż winnymi tragedii byli piloci prezydenckiego samolotu, którzy podjęli decyzję o lądowaniu maszyny w Smoleńsku, nie bacząc na ograniczoną widoczność oraz brak na lotnisku nowoczesnego sprzętu nawigacyjnego, niezbędnego podczas lądowania w trudnych warunkach atmosferycznych. Katastrofie, według opinii ekspertów, sprzyjali także lecący w samolocie urzędnicy, dający do zrozumienia pilotom, iż udanie się na zapasowe lotnisko jest niepożądane – opóźnienie delegacji mogłoby pokrzyżować plany całej uroczystości.

Należy zaznaczyć, iż wniosków rosyjskich ekspertów w kwestii błędów pilotów i wywieranej na nich presji polscy specjaliści, a nawet politycy nie kwestionowali, jednakże od samego początku Polacy dawali do zrozumienia, iż chcieliby widzieć w raporcie końcowym także oceny roli dyspozytorów lotniska Siewiernyj, którzy aktywnie brali udział w zdarzeniu i przyczynili się do tragicznego finału.

Według Polaków, rosyjscy dyspozytorzy, oceniwszy warunki atmosferyczne, powinni byli zamknąć lotnisko lub co najmniej zabronić lądowania polskiej ekipie. Oni zaś, informując pilotów o problemie, zezwolili na lądowanie, zabierając się za monitorowanie na swoim radarze położenia samolotu i korygowanie trajektorii jego zniżania się, pozostając w łączności radiowej z załogą. Korekta dyspozytorów, która okazała się w istocie błędną, według strony polskiej odegrała znaczną rolę w tragedii – załoga, lądując na ślepo i opuszczając samolot do niebezpiecznie niskiej wysokości, wciąż słyszała komendę: „Na kursie, na glissadzie”, a wyrażenie dyspozytora: „Sto pierwszy, horyzont!” (co oznacza przerwanie zniżania) zabrzmiało dopiero wtedy, kiedy maszyna już prawie zahaczała skrzydłami o drzewa.

Rola dyspozytora stała się kością niezgody w śledztwie. Nie zaprzeczając głównym wnioskom MAK-u, Polacy chcieli jednak, by eksperci rosyjscy w sposób obiektywny zamieścili w swoim raporcie wszystkie czynniki, sprzyjające rozwojowi nieżyczliwej sytuacji na pokładzie, ale nie doczekali się tego. W rezultacie uważa się, iż dążeniem MAK-u jest każdym sposobem odciągnąć podejrzenia od dyspozytorów, co podyktowane jest, oczywiście, politycznymi, a nie śledczymi względami. Wywołało to skandal międzynarodowy, którego rozwiązanie spoczywa teraz na rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych lub nawet na prezydencie Miedwiediewie, który nie raz wyrażał zadowolenie ze stopnia współpracy rosyjskich oraz polskich ekspertów, analizujących przyczyny katastrofy. Zgodnie ze słowami prezydenta, w Moskwie i Warszawie nie może być odmiennych rezultatów śledztwa: „Uważam, iż odpowiedzialni politycy, odpowiedzialni kierownicy struktur zajmujących się śledztwem, powinni pracować na podstawie jednego i tego samego – obiektywnych danych”.

Autor: Siergiej Maszkin
Źródło: http://www.kommersant.ru/doc.aspx?DocsID=1560776 (wgląd: 18.12.2010).
Data publikacji: 18.12.2010.

Życie w Moskwie

„Przepraszam, czy wie pani, jak dojść do biblioteki?”

Podczas pierwszego roku mojego pobytu w Moskwie często zatrzymywali mnie na ulicach, w metrze, na przejściach obcy ludzie. I niekiedy uprzejmie, a czasem i chwytając za ręce, pytali, jakim trolejbusem nalepiej dojechać do ulicy Gorkiego, sklepu „Moskwa” lub jak z prospektu Kalinina dojść do Biblioteki im. Lenina. Sama jeszcze porządnie nie zdążyłam zorientować się w skomplikowanych splotach moskiewskich placów, alei, zaułków, czułam się niezręcznie, kiedy nie mogłam udzielić wyczerpującej odpowiedzi. Przyjechałam przecież do stolicy nie w gości, nie przez przypadek, lecz żyć, a to oznacza, iż jako prawdziwy przedstawiciel tego miasta powinnam wszystko wiedzieć o mojej Moskwie. No ale nie wiedziałam, a po prostu błąkałam się w wolnym czasie po mieście, dziwiąc się różnorodności nazw moskiewskich uliczek (Bannaja, Bolnicznaja, Glinistaja są obok siebie, ale każda z nich posiada swoją oddzielną i oryginalną historię!), metrem można jeździć w kółko cały dzień i odczuwać wszystkie wzrosty i spadki rytmu wielkiego miasta.

Pamiętam, jak w dzień przyjazdu, stojąc w letniej sukience na peronie Kazańskiego Dworca z poduszkami i łóżkiem polowym (tak wyposażyła mnie na zamężne życie w stolicy moja babcia), nagle z przerażeniem poczułam, jak z nieba powoli, ale regularnie spadają płatki śniegu. Śnieg w połowie kwietnia, kiedy na południu już dawno przekwitły morele i jabłonie?! Można było jedynie zapłakać przy uświadomieniu sobie swojej niemożności zaaklimatyzowania się do realiów stolicy. A te mieszkania wielorodzinne z wiecznie niezadowolonymi sąsiadami, którzy żądają, by nie zajmować toalet i łazienki w okresie szczytu i korzystać tylko z jednej, znajdującej się w lewym górnym rogu fajerki – i wyłącznie wówczas, jeśli nie stoi tam rondel z ugotowanym już barszczem?!

Moskwa, całkiem jeszcze obca, nieznana i nieżyczliwa, porażała swoim ogromem, pięknem oraz różnorodnością. I tak ponownie na Dworcu Białoruskim cała rodzina, której głowa, z ulgą zrzucając na ziemię całą górę pakunków w siatkach, wyciera pot z czoła i pyta, jak dojechać do „Elizejskiego”. Albo choćby do jakiegokolwiek sklepu spożywczego, gdzie można kupić dobrą kiełbasę. Tak, był czas, kiedy do Moskwy rzeczywiście jechało się po kiełbasę. No jeszcze po równie dobre cukierki, banany, śledzie. Nawet po chleb – smaczny, borodiński, i, przede wszystkim, moskiewski – przyjeżdżali po niego elektriczkami z pobliskich obwodów.

Dużo później, po latach, zrozumiałam, dlaczego przyjezdni ludzie, na ogół, natykali się z pytaniami nie na rdzennych Moskwiczan, którzy mogliby pięknie objaśnić drogę, łącznie z tym z których drzwi wagonu w metrze najlepiej wyjść, by trafić na konkretne przejście w połowie stacji, a na takich, jak ja, przyjezdnych – nie znających się na rzeczy, krótko w Moskwie przebywających, ale już czujących się mieszkańcami tego ogromnego miasta.

Spróbujcie mnie dziś zatrzymać i zapytać o cokolwiek, kiedy biegnę ulicą lub po ruchomych schodach z wytrzeszczonymi oczami, bo, jak zwykle, gdzieś jestem już spóźniona! A jeśli nie jestem spóźniona, to korzystając z chwili, próbuję czytać kolejną powieść Stiega Larssona w okropnym tłoku w metrze. I nie to, żebym zobojętniała i stała się wyniosła i niedostępna. Nie, po prostu rytm życia w stolicy Rosji jest taki, że kto nie nadąża, ten jest spóźniony. I to nieuchronna trudność moskiewskiego bytu.

Przyjeżdżających do Moskwy dzisiaj jest po stokroć więcej, aniżeli w latach mojego „odbioru stolicy”. Rdzenni mieszkańcy z nostalgią wspominają rok moskiewskiej olimpiady – 1980. W tym czasie ze stolicy w nakazanym porządku zostały wywiezione za 101 kilometr wszystkie, jak się wtedy wyrażano, „antyspołeczne elementy”, wliczając w to dysydentów. Z najbardziej znanymi złodziejami spotkał się osobiście ówczesny minister spraw wewnętrznych Nikołaj Szczołokow. W rozmowie poprosił o pomoc kryminalne autorytety w utrzymaniu porządku w stolicy na czas XXII letniej olimpiady. I żadnych nadzwyczajnych sytuacji rzeczywiście nie było. Chociaż i nic dziwnego: w Moskwie prawie nikogo wtedy nie zostawili, oprócz pracujących Moskwiczan. Ten warunek był decydującym, aby móc zostać w mieście. Wszystkim pozostałym – dzieciom, emerytom, czasowo bezrobotnym oraz innym kategoriom obywateli Moskwy – rekomendowano, by nie pozostawali w mieście. Nawet pociągi od połowy lipca 1980 roku w Moskwie się nie zatrzymywały, odprawiano je okrężnymi drogami.

Krótko mówiąc, miasto było wtedy tak opustoszałe, iż ci, którzy zostali, chodzili ulicami i krzyczeli: „Hop hop, ludzie! Gdzie jesteście?” Nie, tak naprawdę to ja już to zmyślam – nie tylko krzyczeć wtedy nie było wolno, ale i bez potrzeby wychodzić na ulicę.

Czy można wyobrazić sobie dziś podobną sytuację? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by było na początek stanąć obok bramek przy wejściu do metra w poniedziałek wczesnym rankiem na jakiekolwiek stacji początkowej. Ogromne potoki ludzi, wlewające się do metra z międzymiastowych autobusów, elektriczek, pociągów. Tuła, Riazań, Władimir, Nowomoskowsk, Piter… Zewsząd do Moskwy jadą ludzie! I to nie bawić się, lecz pracować. Jak ona, teraz już moja ukochana, bliska i taka droga Moskwa, wszystkich nas w sobie mieści?! Pożądane bezludzie z 1980 roku nie zdarza się teraz nawet głęboką nocą ani w niedzielę. Teraz już ci, którzy przyjeżdżają do stolicy z pobliskich miejscowości ubrać się, zabawić, zwyczajnie pospotykać się, urządzają bal w moskiewskich fast-foodach, hipermarketach, kinoteatrach i innych rozrywkowych miejscach. Rzadko kiedy wśród tej publiki spotka się tutejszego, rdzennego człowieka. Moskwiczanin, jeśli jest prawdziwy, w tym czasie odsypia, dokarmia się lub po prostu dochodzi do siebie w domu. Po to, by z nowymi siłami, entuzjazmem, zapałem wgryźć się w kolejny tydzień pracy. Z jego koszmarnymi korkami i smogiem, z gigantycznymi kolejkami do kas metra, z brudem na drogach, z powodu którego dwa sezony dla dobrych butów – to już naprawdę rekord, z jego cenami, które są najwyższe na świecie dosłownie na wszystko, zaczynając od pasty do zębów.

I przyjęło się uważać, iż my, Moskwiczanie (Maskwacze – tak pogardliwie nazywają nas prawie wszędzie, oprócz samej stolicy), - jesteśmy bezczelni, chciwi, mamy mnóstwo pieniędzy i dlatego nie chce nam się pracować. Ani jako dozorcy, ani nawet menadżerowie w jakiejś chińskiej firmie. I istniejąca niemal na genetycznym szczeblu niechęć do Moskwiczan nieświadomie rośnie i rozszerza się. Nawet wśród tych, którzy przyjeżdżają tu z najbardziej ambitnymi celami – zrobić karierę, przyjeżdżając do Moskwy, mając potencjał, zdobyć ją póki jeszcze prowincjusz z nienawiścią rzuca: „Przyjechali tu!” W tej jego trochę analfabetycznej inwektywie, jakby wrzód ropny, widoczna jest zawiść w kwestii dużych pieniędzy, za którymi przyjechał, ale jeszcze ich nie zarobił, oraz dosyć silna niechęć w stosunku do tych, którzy nie muszą szukać mieszkania na wynajem po to, by przeżyć tu, w stolicy Rosji, choćby roboczy tydzień. A potem w weekend wyjechać do siebie, znów do rodzinnej Tuły, Szczekina, Jarosławla czy gdzie tam, i z rozkoszą opowiadać o tym, jacy ci mieszkańcy stolicy są niedobrzy. Ale my, żyjący w Moskwie jesteśmy dobrzy! My po prostu nie mamy czasu.

Autor: Roza Nasyrowna Cwietkowa
Źródło: http://www.ng.ru/style/2010-12-07/16_msk.html (wgląd: 18.12.2010).
Data publikacji: 7.12.2010.

piątek, 17 grudnia 2010

Boże Narodzenie w Rosji

Prawosławne święto Bożego Narodzenia, w odróżnieniu od katolickiego, obchodzone jest 7 stycznia. Jest tak dlatego, iż w Europie, posługującej się wcześniej kalendarzem juliańskim, przyjęty został ten gregoriański i 25 grudnia przesunęło się o 14 dni wprzód. W Rosji później także został przyjęty kalendarz gregoriański, jednak Boże Narodzenie wciąż obchodzone jest zgodnie ze starym stylem, które w nowej rachubie czasu przypada właśnie na 7 stycznia.

Rys. http://www.eurotourne.ru/christmas.htm
Z tej przyczyny w Rosji tradycyjnie świętuje się dwukrotnie Nowy Rok: zasadniczo 1 stycznia (kalendarz gregoriański) oraz „stary Nowy Rok” – 14 stycznia (kalendarz juliański).
Katolickie i prawosławne Boże Narodzenie oraz Nowy Rok są w wielu kwestiach do siebie podobne. W obu obecny jest świąteczny stół, prezenty, zabawy, fajerwerki, a także oczywiście choinka. Jednakże istotne, ze świeckiego punktu widzenia, różnice istnieją.
Główny bohaterem katolickiego święta jest Święty Mikołaj, który obowiązkowo powinien w świąteczną noc przynieść prezenty.
Rosja także ma swojego Świętego Mikołaja – jest nim Dziadek Mróz (ros. Дед Мороз), ale przychodzi on w noc noworoczną i towarzyszą mu nie elfy, ale wnuczka Śnieżynka (ros. Снегурочка). Jednak on także ofiarowuje podarki, ciesząc tym dzieci i dorosłych.
W Rosji, na przykład, wielką popularnością cieszą się wróżby świąteczne. Szczególnie korzystają z nich dziewczyny, oczywiście, w związku z dostatkiem oraz zamążpójściem. Przykładowo, we wsiach w dzień Bożego Narodzenia, kiedy karmi się kury ziarnem, obserwuje się, ile zjada - im więcej, tym bogatszy będzie nadchodzący rok.
Dziewczęta wiązały też często swoimi paskami owce i rankiem, zachodząc do owczarni, patrzyły: jeśli owca stała głową w kierunku drzwi, oznaczała to szybkie zamążpójście. Istniało również przekonanie, iż jeśli weźmie się dzbanek wody i włoży do niego obrączkę, to w  migającym świetle świeczki będzie można zobaczyć oblicze przyszłego wybrańca.
Oprócz tego, w Rosji jest obyczaj, by nocą w Boże Narodzenie postawić na oknie płonącą świecę, aby Jezus Chrystus wiedział, że w tym domu się na Niego czeka.

Autor: Brak danych.
Źródło: http://christmasday.ru/?Pravoslavnoe_rozhdestvo (wgląd: 17.12.2010).
Data publikacji: Brak danych.

Matrioszki z Władimirem Putinem

Jednymi z najbardziej popularnych prezentów wśród moskiewskich milicjantów dla ich zwierzchników stały się w ostatnim dziesięcioleciu matrioszki z wyobrażeniami Władimira Putina.

Fot. http://news.bbc.co.uk/hi/
russian/russia/newsid_3340000/
3340321.stm
Sprzedawcy w sklepach przy moskiewskim Starym Arbacie, gdzie tradycyjnie ulokowany jest przemysł matrioszkowy, mówią, iż pracownicy organów ochrony prawnej to faktycznie docelowi odbiorcy pamiątek, które, zdawać by się mogło, przeznaczone są głównie dla obcokrajowców.

Zgodnie z ich słowami, były prezydent, a obecny premier Rosji Władimir Putin jest już w ogóle jedną z najbardziej popularnych osobistości, przedstawianych w ramach współczesnej „twórczości narodowej”.

„Tygodniowo sprzedawane są co najmniej dwie-trzy matrioszki, - mówi Rusłan, sprzedawca w jednym ze sklepów przy Starym Arbacie. – Naprawdę! Putin bardziej jest popularny teraz od amerykańskiego prezydenta. Nie mamy go nawet obecnie w sprzedaży. Matrioszki z Putinem się po prostu skończyły. Ostatnią kupiono przedwczoraj”.

Barwną matrioszkę z wyobrażeniem Putina udało nam się znaleźć w innym sklepie. Oczywiście, na ladach, ustawionych bezpośrednio na ulicy, figurki Putina znaleźć można wszędzie, ale wartość artystyczna tych dzieł jest o wiele niższa.

Pracownik sklepu z pamiątkami, Siergiej, zdejmuje z półki dużą matrioszkę z premierem oraz napisem „KGB” na brzuchu, i wyjmuje z niej jeszcze dziesięć figurek – jedna mniejsza od drugiej.

Fot. http://news.bbc.co.uk/hi/
russian/russia/newsid_3340000/
3340321.stm
„To, można powiedzieć, matrioszka historyczna. Stalin, Breżniew, Gorbaczow, Jelcyn i Putin”, - mówi Siergiej, ustawiając figurki liderów na szklanym kontuarze.

Zgodnie z jego słowami, większość matrioszek wykonywanych jest w Siergiejewskom Posadzie pod Moskwą, ale suweniry polityczne to przywilej prawdziwych profesjonalistów. Duża część z nich to prace autorskie, i są one naprawdę nietanie.

W sklepie barwne wyobrażenie rosyjskiego premiera kosztuje od ośmiuset do siedmiu tysięcy rubli.

Oczywiście, w porównaniu z czekoladową postacią Władimira Putina, za którą rosyjscy cukiernicy zażyczyli sobie około siedemset dolarów, to nie tak drogo. Jednakże większość Moskwian wyżej ceni sobie tradycyjne podarunki.

„Nie wiem, szczerze mówiąc, nie kupiłabym takiej matrioszki z premierem, - stwierdziła jedna z Moskwianek. – Szkoda by mi było pieniędzy. I czekoladowego Putina tym bardziej bym nie kupiła”.

Artykuł o tradycyjnych rosyjskich matrioszkach znajduje się tutaj.
Tutaj natomiast kilka ciekawostek i legend związanych z matrioszką.

Fot.
http://www.moscowonhudson.com/rus
/store/141/souvenirs-gifts/
nesting-dolls/exclusive-nesting-doll/
nesting-doll-lenin-putin_item3246.html

Autor: Jewgienij Kaniewskij
Źródło: http://news.bbc.co.uk/hi/russian/
russia/newsid_3340000/3340321.stm
(wgląd: 17.12.2010).
Data publikacji: 22.12.2003.

czwartek, 16 grudnia 2010

Putin odpowiedział na pytania Rosjan

W czwartek 16 grudnia Władimir Putin po raz dziewiąty odpowiedział na pytania Rosjan, bijąc dotychczasowy rekord długości audycji na żywo – tym razem mówił przez 4 godziny 29 minut. Premier dwukrotnie wspomniał Michaiła Chodorkowskiego i tyle samo liberalną opozycję, nie przebierając w słowach. O Dmitriju Miedwiediewie powiedział wyłącznie w kontekście dymisji Jurija Łyżkowa, o partii „Jedyna Rosja” tylko jako o ofiarodawcy sprzętu kuchennego pogorzelcom, a kwestię wyborów 2012 roku poruszył już po zakończeniu audycji na żywo, na konferencji prasowej.

Fot. http://gazeta.ru/politics/2010/12/16
_a_3467933.shtml?/photo/32845/3468793.shtml

Transmisja z Gościnnego Dwora na kanale telewizyjnym WGTRK (ros. ВГТРК – Wszechrosyjska Państwowa Telewizyjna i Radiofoniczna Spółka) rozpoczęła się w południe. Premier nie zmienił tradycji towarzyszącej w poprzednich latach i zaczął od wyników ekonomicznych. W tym roku ma powód do bycia optymistą: „Obserwuje się pozytywną tendencję: wzrost PKB gdzieś o 3,8%”. Ogólnie rzecz ujmując, według Putina, rok okazał się zadowalający.
Pierwsze pytanie z call-center, które zadała Putinowi prowadząca Maria Sittel, dotyczyło zamieszek na Placu Maneżowym. Ogólnie temat zamieszek na gruncie nacjonalistycznym podejmowany był pięciokrotnie. „Mamy tysiące pytań na ten temat”, - oświadczyła Sittel. Ktoś zażądał, by „przerwać samowolę mieszkańców Kaukazu”, ktoś inny – „stanowczo położyć kres działalności grup nacjonalistycznych”, wyliczała prowadząca.

„Powinniśmy zdecydowanie ukrócić każde przejawy ekstremizmu. Chociaż takiego nacjonalizmu, jak na Kaukazie, nie”, - poprawił prowadzącą Putin. „I nasze społeczeństwo, w tym społeczność liberalna, powinno zrozumieć, mi się wydaje, iż to wszystko można odczuć: porządek powinien być, i należy go utrzymywać”, - dodał szef rządu, kładąc akcent na słowie „liberalna”.

Następnie premier złożył nieoczekiwane teologiczne oświadczenie: „Rosja… kraj wschodniego chrześcijaństwa, prawosławia, i niektórzy teoretycy mówią, iż jest ono bliższe w wielu sprawach islamowi, aniżeli katolicyzmowi. Nie chcę oceniać, na ile słuszne jest takie stwierdzenie, ale wytworzyła się u nas przez stulecia określona kultura współdziałania”.

Kiedy wprost zapytano o pogromy na Placu Maneżowym, Putin, nie złożywszy w tej sprawie do tej pory żadnego oświadczenia, obciążył za nią odpowiedzialnością organy śledcze, które wypuściły uczestników bójki, podczas której zginął kibic „Spartaka” Jegor Swiridow.

„Jak to się mogło stać, iż ludzi, mających związek z zabójstwem, wypuszczono? – wykrzyknął premier. […]. Władza powinna i będzie ostro reagować na sytuację podobnego rodzaju, obiecał.

Jedno z ważniejszych politycznych oświadczeń Putina zostało złożone w sprawie Michaiła Chodorkowskiego. Wyrok w drugiej sprawie Sąd Chamowniczeskij powinien ogłosić w przeddzień audycji premiera, jednakże w ostatnim momencie, bez podania przyczyny, przeniósł posiedzenie na 27 grudnia.

Pytanie zadane zostało na żywo przez telefon. Mieszkanka Irkucka, Natalia Timakowa w dość ostry sposób zapytała Putina o byłego szefa Jukosu: „Czy uważa pan za sprawiedliwe to, że Chodorkowski od tylu lat siedzi w więzieniu? Dla pana, oczywiście, milsze dla duszy są pytania od wdzięcznych babć i na temat pana psa”.

„Nie mam jednego ukochanego psa, lecz dwa”, - zaczął premier po upływie kilku sekund. – Starsze pokolenie należy szanować. Co się zaś tyczy Chodorkowskiego, to wypowiadałem się na ten temat już dużo razy. Jeśli muszę po raz kolejny, to powtórzę, że ja, podobnie jak znana postać Władimira Wysockiego, uważam, iż łotr powinien siedzieć w więzieniu”.

"Zgodnie z decyzją sądu panu Chodorkowskiemu stawia się zarzut defraudacji i oszustwa, mowa tu o miliardach rubli. Natomiast w sprawie tego zarzutu, który przedstawia się jemu obecnie, rzecz idzie już o setki miliardów rubli”, - stwierdził Putin.

W USA za analogiczne przestępstwo Bernard Madoff otrzymał karę 150 lat pozbawienia wolności, powiedział Putin używając paraleli do amerykańskiego oszusta. „U nas, według mnie, wszyscy patrzą o wiele bardziej liberalnie. Powinniśmy wyjść od tego, iż przestępstwa Chodorkowskiego zostały w sądzie udowodnione”, - beznamiętnie ogłosił premier.

[…].


Autor: Wiktor Sumskoj, Ksenia Soljanskaja
Data publikacji: 16.12.2010

środa, 15 grudnia 2010

Stosunki Rosji z Koreą Północną. Spotkanie Ławrowa z koreańskim ministrem spraw zagranicznych

14 grudnia w Moskwie na Placu Smoleńskim miały miejsce rozmowy szefów Ministerstw Spraw Zagranicznych Rosji oraz Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej: Siergieja Ławrowa i Pak Ui Czuna. Zgodnie z prośbą strony północnokoreańskiej rozmowy w pełni objęte zostały tajemnicą, odbywały się za zamkniętymi drzwiami, a ich treść nie była nagłaśniana nawet w ogólnych zarysach. Nie zrobiono nawet protokolarnych zdjęć. Wcześniej Pak Ui Czun oświadczył w wywiadzie dla „Interfaksu”, iż przyjechał na zaproszenie strony rosyjskiej.
Według informacji, zdobytych przez gazetę „Izviestia”, w Moskwie chcą wyjaśnić sytuację w związku z niedawnymi obstrzałami południowokoreańskiej wyspy Yeonpyeong. Phenian twierdzi, iż wystrzały, w rezultacie których zginęli czterej żołnierze armii Korei Południowej, a osiemnastu zostało rannych, były „odpowiedzią na prowokację Seulu”. „To rezultat planowanych przedsięwzięć w celu rozpętania wojny ze strony wojujących sił Korei Południowej, które mają zamiar, drażniąc nas, sprowokować konflikt zbrojny oraz rozpalić płomień wojny”, - powiedział Pak Ui Czun „Interfaksowi”.
Według „Izviestii”, o wznowieniu przerwanych w zeszłym roku sześciostronnych rozmów, w kwestii uregulowania sytuacji na półwyspie, nie może być na razie mowy. Do tego nie dąży się ani w USA, ani w Japonii, ani w Korei Południowej. Kraje te wysuwają szereg warunków, na które nie zgadza się Phenian. Przede wszystkim – dopuszczenie inspektorów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej na teren obiektów jądrowych. Ideę przeprowadzenia rozmów w zwykłym formacie – choćby w celu omówienia niedawnych incydentów – wysuwają Chiny przy wsparciu Rosji, ale bez szczególnego sukcesu w tej kwestii.
Tymczasem aktywne konsultacje miały miejsce i w Moskwie, i w Waszyngtonie, i w Pekinie. W tym tygodniu rosyjską stolicę odwiedził minister spraw zagranicznych Korei Południowej. Wysłannik, na specjalne polecenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji, Grigorij Łogwinow, sprawujący opiekę nad sześciostronnymi rozmowami w kwestii problematyki północnokoreańskiej, uda się do Waszyngtonu.

Autor: Ksenia Fokina.
Źródło: http://www.izvestia.ru/politic/article3149510/ (wgląd: 15.12.2010).
Data publikacji: 14.12.2010.

wtorek, 14 grudnia 2010

Putin śpiewa i gra na fortepianie podczas koncertu charytatywnego

10 grudnia w Sankt-Petersburgu premier Władimir Putin wystąpił, w dosłownym znaczeniu tego słowa, w niezwykłej dla siebie i dla kraju roli. Zasiadł do fortepianu.

Fot. http://inosmi.ru/photo/
20101213/164875413_2.html
Podczas koncertu charytatywnego, po długich namowach, Putin wyszedł na scenę, siadł do fortepianu i zagrał melodię piosenki pt. „Od czego zaczyna się Ojczyzna”. Właśnie tę piosenkę Putin śpiewał na spotkaniu z agentami rosyjskiego wywiadu, wydalonymi z USA.

„Uważam, iż w rodzinnym gronie możemy i poeksperymentować. Ale ustalmy, że wszystko to zostanie między nami. Ja, podobnie jak większość ludzi, nie umiem ani śpiewać, ani grać, ale lubię to robić, i będziecie musieli to znieść”, - powiedział Putin.
Sądząc po reakcji, sala „znosiła” to z dużym zadowoleniem. Widzowie stojąc oklaskiwali szefa rosyjskiego rządu. A potem Putin wziął do ręki mikrofon. Zaśpiewał razem z jazzową orkiestrą Maceo Parkera piosenkę w języku angielskim.

Fot. http://inosmi.ru/photo/20101213/
164875413_5.html
Kiedy koncert się skończył, Putin wziął pod rękę aktorkę Sharon Stone i, wspólnie z pozostałymi uczestnikami imprezy, wszedł na scenę. Całym chórem wykonali z grupą „Ziemianie” piosenkę pt. „Trawa przed domem”.
Fot. http://inosmi.ru/photo/20101213/
164875413_12.html
Przypomnijmy, iż premier Rosji Władimir Putin razem z światowymi gwiazdami kina i estrady 10 grudnia wziął udział w Sankt-Petersburgu w charytatywnym koncercie, pomagającym rosyjskim dzieciom cierpiącym na choroby nowotworowe i oftalmologiczne. Podczas koncertu wystąpiły znani na całym świecie aktorzy: Sharon Stone, Kevin Costner, Monica Belucci, Vensan Kassel, Goldie Hawn, Kurt Russel, Paul Anka, Mickey Rourke, Alain Delon, Ornela Muti, Gerard Depardieu.
Premier Rosji podziękował wszystkim zagranicznym gościom, którzy przyjechali, aby wziąć udział w koncercie.

Autor: Brak danych.
Źródło: http://inosmi.ru/photo/20101213/164875413.html (wgląd: 14.12.2010).
Data publikacji: 13.12.2010.