W Kałudze powstał Oddział ochotniczej narodowej drużyny. Prawie wszyscy jego członkowie - "damy po 80-ce".
W gabinecie dzielnicowego posterunku policji "Olgovka" wszystko urządzone tak, jak być powinno: ikona, popiersie Lenina, kukła Maslenicy i rogi jelenia. To tutaj zbiera się pierwszy w Rosji oddział narodowej drużyny weteranów pracy - 11 ochotników, którzy postanowili zaprowadzić porządek w swojej dzielnicy. "Babciny patrol"- tak nazywają ich mieszkańcy. Każdego dnia o dowolnej porze babcie wychodzą na obchód: wykrywają chuliganów, rozganiają alkoholików, uczą reguł zachowywania się swawolne nastolatki. Na dyżury wyruszają w 3-4 osoby. Ale najpierw - szkolenie. Krótki instruktaż od dzielnicowego i szczegółowy - od głównej drużynowej, Nadieżdy Szilinoj. "Rogi trzeba usunąć - zaczyna Nadieżda Iwanowna, dostrzegłszy, że korespondenci "Ogonioka" zerkają na ścianę. - To poważna organizacja, która zajmuje się profilaktyką wykroczeń przeciwko prawu drogą pogadanek wychowawczych z osobami łamiącymi prawo. A tu jakieś rogi i kopyta".
"Straszymy chuliganów"
Drużyna została założona dopiero kilka miesięcy temu - na bazie organizacji weteranów. "Zbieraliśmy się i wcześniej, - wyjaśnia Nadieżda Iwanowna. - Obchodziłyśmy święta, śpiewałyśmy piosenki. Ale brakowało prawdziwego działania. No to postanowiłyśmy: trzeba pilnować porządku na ulicach. Właściwie to już i kiedyś to robiłyśmy, nie przechodziłyśmy obok łamiących prawo bez upomnienia, ale z legitymacjami - ono jakby solidniejsze, prawda? Dziękujemy policji i administracji miejskiej za to, że poparli naszą inicjatywę. My wszystkie aktywistki od młodości. Zawsze w szyku. Więc kto poradzi sobie lepiej od nas? Znamy tu wszystkie zakątki, wiemy kto, gdzie i z kim mieszka. Lepiej przynosić korzyść swojemu podwórku, aniżeli siedzieć na ławeczce".
"A patrolowo-wartowniczych usług u nas nie ma, - stwierdza dzielnicowy Władimir Swiridow. - Według planu dyslokacji powinna być, a nie ma. A tu babcie faktycznie wypełniają funkcje patrolu: obchodzą podwórka, zaułki, patrzą czy nie ma czegoś podejrzanego". Babciny oddział wykonuje obchód zazwyczaj wieczorem, od 7 do 10, i dlatego niektórym aktywistkom przychodzi przepuszczać ulubione seriale. Praca społeczna jest jednak ważniejsza.
"Idę - wiem po co idę, - nie bez dumy oświadcza 88-letnia Pelargia Trusowa. - Szukam łamiących prawo, zaglądam w krzaki". Pelargieja Nikanorowna to była radiotelegrafistka, przyfrontowa, jak ona sam objaśnia. Z tego powodu to właśnie do niej zwrócone jest wezwanie dzielnicowego: "Obywateli traktujemy poprawnie, nie stosujemy przemocy". Kilka tygodni temu dawna pani łącznościowiec użyła wobec ludzi siły fizycznej: przy pomocy laski starała się ściągnąć z jabłonki ucznia 5 klasy. "Przecież on łamał gałązki! - tłumaczy się drużynowa. - Jak mogłam przejść obok tego obojętnie? Przecież jestem na służbie". I choć dzielnicowy powtarza po raz kolejny: "Jeżeli zauważycie poważne naruszenie prawa, to żadnych samodzielnych ruchów. Dzwonicie do mnie, wybieracie numer na policję", emerytka jawnie chciałaby otrzymać większe pełnomocnictwo. Zresztą, ona nie tylko jako jedna z pierwszych poparła utworzenie drużyny, ale nawet zaproponowała: "A może będę wychodzić na patrol w wojskowym uniformie. Wszystko mam zachowane. Nawet kabura się ostała. Postraszymy chuliganów!"
"Postęp jest"
"A mi się po prostu podoba kontakt z ludźmi, - przyznaje 80-letnia Ludmiła Jugowa. - Nudno siedzieć samemu w domu, a tu rozmawiam, i słuchają mnie". Ich rzeczywiście słuchają i nawet nie rzucają mięsem w odpowiedzi. Dzielnicowy dostrzega pozytywną dynamikę: "Od tej pory jak babcie zaczęły patrolować ulice, zauważamy mniej skarg mieszkańców z powodu picia napoi alkoholowych na podwórzach. Wcześniej prawie każdego dnia dzwonili i przychodzili: "Wladimir Nikołajewicz, na placu zabaw znowu Wasiek z koleżkami się raczą". A teraz nasze drużynowe gonią tych waśkowych. I oni słuchają się, nie oponują, nadzwyczaj rzadko wchodzą w konflikt z babciami. Mimo wszystko nasi ludzie mają szacunek do wieku, nawet ci nadużywający alkoholu".
Pierwsi naruszyciele, których wykrywają tego dnia babcie to właśnie nadużywający. Na dziecięcych huśtawkach siedzi dwóch chłopaków pijących piwo. Zauważywszy babcie z czerwonymi opaskami na rękawach, chowają butelki za plecami: "Rozumiemy w czym rzecz, zaraz sobie pójdziemy". Nie mają gdzie się oddalić, chyba że na sąsiedni plac zabaw. To wiedzą i oni sami, i babcie. "Oczywiście, ludzie chcą odpocząć na świeżym powietrzu, - mówią drużynowe między sobą. - A dokąd mają iść? Przecież nie ma u nas kawiarni, ani domu kultury. To i miotają się wszyscy po krzakach i ławeczkach. Nawet i dobrzy ludzie nie mają gdzie pójść". Ale reguł gry trzeba przestrzegać, dlatego dobrzy ludzie zmieniają miejsce przebywania, a damy z dumą rozglądają się: ale my jesteśmy, co?!
Spożywanie alkoholu w miejscach publicznych - najbardziej powszechny problem, z którym spotykają się drużynowe. I kiedy obok przechodzi typ w starych spodniach od dresu i kapciach, Nikanorowna na wszelki wypadek głośno do niego mówi: "Zaraz ciebie zabierzemy!" Typ aż podskakuje ze wzburzenia: "Przecież jestem trzeźwy!" " Znamy go, - warczy emerytka. - Wiecznie pijany". Potem z zadowoleniem podsumowuje wychowawczej rozmowy: "Boi się nas. Znaczy, że jest postęp".
Kobiety nie uważają, że teraz Rosjanie piją więcej, aniżeli dawniej. Ani więcej, ani mniej - jak zawsze. Stabilizacja. Koniec końców, mężowie wielu drużynowych także byli pijący. "Mój mąż umarł dawno. Pozbyłam się, - wzdycha Pelagia Nikanorowna. - Oj pił, oj pił. O mało mu szklanką w głowę nie rzuciłam. Ja nawet wiersze na ten temat pisywałam: "Wzięła zdecydowanie szklankę, odrzuciła"".
"Gdyby nasi mężowie nie upijali się, to by żyli, - wtrąca się 87-letnia Warwara Filippowna. - Chodziliby teraz z nami, patrolowaliby. A tak to tylko baby ochraniają dzielnicę, wdowy". W grupie jest tylko jedna mężatka, najmłodsza - 65-letnia Zinaida Parfienowa. Pozostałe nazywają ją córeczką. Dziś to ona pierwsza zauważyła podejrzanych nastolatków na ławeczce. "A co ty masz takie brudne nogi? - upomniała jednego z chłopców. - Idź do domu, wymyj nogi. Przecież wiemy, że tu mieszkasz". Nastolatki podejrzanie się chichrają, a drużynowe interesują się: "A alkoholu wam w sklepach zwyczajnie nie sprzedają?" Tutaj chłopcy całkowicie już zataczają się ze śmiechu: "Nie, tylko nalewkę głogową". Tą nalewką, którą normalnie sprzedają w aptece, podchmiela się pół dzielnicy. Niedawno drużynowe wykryły jednego takiego miłośnika aptecznych nalewek - leżał w otoczeniu buteleczek. Ile by nie szarpały - nie dawał znaków życia. "Trzeba wezwać karetkę", - jak tylko kobiety wypowiedziały te słowa, mężczyzna od razu się zerwał: "N-nie trzeba!"
"Majtek nie kupisz"
Emerytki są przekonane, że w kraju powinno być jeszcze więcej takich "organów kontrolujących", wszak za parę lat może być tak, że do tych nastolatków trzeba będzie wezwać pogotowie: nalewka z głogu z triumfem kroczy po Rosji. "Potrzeba jeszcze więcej policjantów, jeszcze więcej drużyn ludowych, - mówi emerytka Jugowa. - Potrzebni nam młodzi i silni wolontariusze". I w ogóle byłoby dobrze, żeby drużynowym dali więcej pełnomocnictw. Na przykład, mogliby prowadzić profilaktyczne dyskusje z rodzinnymi awanturnikami albo z parami, żyjącymi ze ślubem cywilnymi. "To przecież hańba, - niemal chórem wykrzykują kobiety. - Dawniej życie bez stempelka było uważane za nieprzyzwoite, a teraz jest w porządku. Tak nie wolno". A jeszcze trzeba wychowywać Rosjan w wierze prawosławnej, uważa Pelagia Nikanorovna: "Czy sama wierzę? Przecież u mnie w domu jest siedemdziesiąt pięć ikon!" Może i dlatego drużynowym tak podoba się posłanka Mizulina. "Bardzo ją wspieramy we wszelkich poczynaniach, - mówi Nadieżda Iwanowna, czemu towarzyszą przychylne okrzyki jej koleżanek. - Ten seks... Geje, śluby cywilne - niczego, żadnej propagandy nie powinno być ani w prasie, ani w telewizji. Mamy taki dobry kraj, takie szczęśliwe życie. Nie ma po co psuć tego świństwami".
Emerytura Nadieżdy Iwanowny w tym szczęśliwym kraju wynosi 10 tysięcy. "Cztery tysiące, a zimą nawet pięć idą na opłaty, - mówi emerytka. - Dwa tysiące - na lekarstwa. Za resztę żyję. Jak żyję? Tak jak wszyscy tu w drużynie - majtek nie kupisz". Pelagia Nikanorowna ma większą emeryturę: "Mam przecież frontowe... Przyfrontowe. Ale też nie rozpędzisz się za bardzo. Mieszkanie, lekarstwa, pięć tysięcy na białe kapcie odkładam każdego miesiąca... Mało co zostaje".
Ale dzisiaj, jak i wczoraj, dla tych kobiet to nie prywata jest najważniejsza. "My przecież jesteśmy aktywistki, - znowu i znowu przypominają. - Jesteśmy na wszystkich wyborach - w komisjach. Siedzimy na wszystkich spotkaniach weteranów w pierwszych rzędach. Jeśli jest jakieś przedsięwzięcie, spotkanie z posłami albo z działaczami, też tam się zjawiamy". Dlatego wszyscy, którzy nas znają, zupełnie nie są zdziwieni naszą drużynową działalnością. "Na służbę?" - z szacunkiem witają się mieszkańcy z babciami, które jak gospodynie w swoich czerwonych opaskach przechadzają się po rodzimych drogach. "Jak zwykle, - surowo odpowiadają drużynowe. - Wszystko u was dziś w porządku? Skarg nie ma? A gdzie tam, nie trzeba wdzięczności... Ojczyzna może zdać się na nas".