„Katastrofa powróciła do Rosji”.
Polska nie przyjęła raportu o przyczynach katastrofy smoleńskiej.
Międzynarodowym skandalem zakończyło się śledztwo w sprawie katastrofy lotniczej polskiego Tu-154, który rozbił się wiosną tego roku pod Smoleńskiem. Wczoraj (17.12.2010) władze Polski odesłały rosyjskiemu Międzypaństwowemu Komitetowi Lotniczemu (ros. MAK - Межгосударственный авиакомитет) jego sprawozdanie o przyczynach awarii, a premier Polski Donald Tusk wyjaśnił, iż nie może być ono przyjęte z powodu niedbalstwa, błędów oraz bezpodstawności niektórych wniosków rosyjskich ekspertów. W ten sposób śledztwo, które MAK prowadziło przez pół roku, najwidoczniej, trzeba będzie rozpocząć na nowo.
Jak już wiadomo od przedstawicieli strony polskiej, wczoraj przewodniczący MAK-u Tatiana Anodina otrzymała z powrotem raport swojego urzędu o przyczynach katastrofy z komentarzami polskiej strony. Dokument ten, jak twierdzą Polacy, został przekazany jej kanałem dyplomatycznym, i przesyłka ta raczej nie wywołała w MAK-u radości. Rzecz w tym, iż 210-stronicowy raport został zwrócony wraz z kontrargumentami polskiej strony, które zajęły 148 stronic.
Szczegóły techniczne „polskiego sprawozdania” wciąż pozostają nieznane, jednakże ogólny sens pretensji dość szczegółowo i publicznie tego dnia przedstawił premier Polski Donald Tusk. Jak oświadczył, podczas śledztwa w sprawie katastrofy lotniczej strona rosyjska nie zawsze postępowała według wytycznych Konwencji chicagowskiej, i rozmiar naruszeń jest „rozległy” (w międzynarodowej konwencji z Chicago zostały zatwierdzone jednolite oraz obowiązkowe dla wszystkich stron-uczestników zasady śledztwa katastrof lotniczych). Poza tym, zgodnie ze słowami premiera, MAK dopuścił się „niedbalstwa i pomyłek", które poddają w wątpliwość sam raport komisji technicznej. „Niektóre punkty w tym raporcie są bezpodstawne, - stwierdził pan Tusk. – Nie chcę mówić, że fałszywe, ale nie są potwierdzone badaniami, dlatego projekt sprawozdania MAK-u, bezwzględnie, nie może zostać przyjęty”. Jeszcze bardziej ostro zareagował na niedopracowania MAK-u brat zmarłego w katastrofie pod Smoleńskiem prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, Jarosław Kaczyński, który ogłosił dziennikarzom, iż skierował już do kongresu USA list z prośbą o udzielenie pomocy w śledztwie w sprawie katastrofy.
Podczas całego dnia wczorajszego (17.12.2010) w Mak-u w żaden sposób nie komentowano incydentu, jednakże na podstawie pośrednich oznak można było zrozumieć, iż reakcja komitetu na wydarzenie była nader bolesna. Przykładowo, zawsze taktowny sekretarz stanu MAK-u Oleg Jermołow w odpowiedzi na zwyczajowe na początku rozmowy telefonicznej „Dzień dobry” wczoraj z jakiegoś powodu krzyknął: „Czego trzeba?!”, a dowiedziawszy się o celu rozmowy, ogłosił, iż „wszystko zostało przedstawione na stronie i żadnych innych komentarzy nie będzie”. Na stronie mak.ru późnym wieczorem rzeczywiście pojawiła się krótka informacja o tym, iż sprzeciw strony polskiej został odebrany, lecz jeszcze nie przestudiowany, ponieważ autorzy przetłumaczyli tekst na język rosyjski, ale nie na angielski, jak wymagają tego międzynarodowe reguły prowadzenia śledztwa katastrof lotniczych.
Wieczorem dnia wczorajszego, kiedy przeciągające się milczenie MAK-u można już było oceniać jako faktyczne przyznanie się do fiaska prowadzonego śledztwa, do sytuacji wmieszał się resort polityki zagranicznej. „Oczywiście, na pytania strony polskiej do rosyjskich ekspertów będą udzielone odpowiedzi, - obiecał, najwidoczniej, w imieniu kierownictwa MAK-u, zastępca dyrektora departamentu informacji i druku Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji, Aleksiej Sazonow. – Teraz najważniejszym jest, by nie upolityczniać sprawy”.
Przypomnijmy, iż katastrofa polskiego Tu-154 miała miejsce 10 kwietnia tego roku podczas próby wylądowania na lotnisku Smoleńska. Zginęli w niej prezydent Polski Lech Kaczyński i jeszcze 95 ludzi – zasadniczo urzędników wysokiej rangi oraz działaczy społecznych Polski, towarzyszących głowie państwa podczas uroczystości żałobnych, poświęconych rocznicy tragedii w Katyniu.
Badając tę katastrofę, eksperci MAK-u przy udziale przedstawicieli Polski doszli do wniosku, iż winnymi tragedii byli piloci prezydenckiego samolotu, którzy podjęli decyzję o lądowaniu maszyny w Smoleńsku, nie bacząc na ograniczoną widoczność oraz brak na lotnisku nowoczesnego sprzętu nawigacyjnego, niezbędnego podczas lądowania w trudnych warunkach atmosferycznych. Katastrofie, według opinii ekspertów, sprzyjali także lecący w samolocie urzędnicy, dający do zrozumienia pilotom, iż udanie się na zapasowe lotnisko jest niepożądane – opóźnienie delegacji mogłoby pokrzyżować plany całej uroczystości.
Należy zaznaczyć, iż wniosków rosyjskich ekspertów w kwestii błędów pilotów i wywieranej na nich presji polscy specjaliści, a nawet politycy nie kwestionowali, jednakże od samego początku Polacy dawali do zrozumienia, iż chcieliby widzieć w raporcie końcowym także oceny roli dyspozytorów lotniska Siewiernyj, którzy aktywnie brali udział w zdarzeniu i przyczynili się do tragicznego finału.
Według Polaków, rosyjscy dyspozytorzy, oceniwszy warunki atmosferyczne, powinni byli zamknąć lotnisko lub co najmniej zabronić lądowania polskiej ekipie. Oni zaś, informując pilotów o problemie, zezwolili na lądowanie, zabierając się za monitorowanie na swoim radarze położenia samolotu i korygowanie trajektorii jego zniżania się, pozostając w łączności radiowej z załogą. Korekta dyspozytorów, która okazała się w istocie błędną, według strony polskiej odegrała znaczną rolę w tragedii – załoga, lądując na ślepo i opuszczając samolot do niebezpiecznie niskiej wysokości, wciąż słyszała komendę: „Na kursie, na glissadzie”, a wyrażenie dyspozytora: „Sto pierwszy, horyzont!” (co oznacza przerwanie zniżania) zabrzmiało dopiero wtedy, kiedy maszyna już prawie zahaczała skrzydłami o drzewa.
Rola dyspozytora stała się kością niezgody w śledztwie. Nie zaprzeczając głównym wnioskom MAK-u, Polacy chcieli jednak, by eksperci rosyjscy w sposób obiektywny zamieścili w swoim raporcie wszystkie czynniki, sprzyjające rozwojowi nieżyczliwej sytuacji na pokładzie, ale nie doczekali się tego. W rezultacie uważa się, iż dążeniem MAK-u jest każdym sposobem odciągnąć podejrzenia od dyspozytorów, co podyktowane jest, oczywiście, politycznymi, a nie śledczymi względami. Wywołało to skandal międzynarodowy, którego rozwiązanie spoczywa teraz na rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych lub nawet na prezydencie Miedwiediewie, który nie raz wyrażał zadowolenie ze stopnia współpracy rosyjskich oraz polskich ekspertów, analizujących przyczyny katastrofy. Zgodnie ze słowami prezydenta, w Moskwie i Warszawie nie może być odmiennych rezultatów śledztwa: „Uważam, iż odpowiedzialni politycy, odpowiedzialni kierownicy struktur zajmujących się śledztwem, powinni pracować na podstawie jednego i tego samego – obiektywnych danych”.
Autor: Siergiej Maszkin
Źródło: http://www.kommersant.ru/doc.aspx?DocsID=1560776 (wgląd: 18.12.2010).
Data publikacji: 18.12.2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz