Jewgenija Szulgina była kelnerką obsługującą Stalina i Roosevelta podczas konferencji jałtańskiej w 1945 roku. 83-letnia Jewgenija Iwanowna z Jałty jest jedynym dziś żyjącym naocznym świadkiem tamtych negocjacji. Z nią właśnie spotkał się korespondent Izwiestii.
Izwiestia: W jaki sposób znalazła się Pani w Pałacu Liwadyjskim w trakcie trwania konferencji?
Jewgenija Szulgina: Przyjechałam tam w 1944 roku. Szpital wojskowy w Aktiubińsku, w którym pracowałam jako pielęgniarka został przeniesiony pod Jałtę. Byłam sierotą z domu dziecka, dlatego zdecydowałam się na przyjazd. Zakwaterowano nas w dworskim korpusie pałacu. Następnie przyszli przełożeni i wybrali pięć pielęgniarek, którym kazano pójść do siostry-gospodyni Walentyny. Przyjechała ona specjalnie z Moskwy tylko po to, aby nas wyselekcjonować. Wymierzyła, obmacała, obejrzała nogi i powiedziała, że nas weźmie. Poszyli nam mundurki i dali pantofelki podbite watą, by nie hałasować przy chodzeniu. Powiedzieli, że przybędą ważni goście. Prawdopodobnie z rządu. Utworzyli dla nich pięć specjalnych kwater, my mieszkałyśmy przy nich.
Po tygodniu oznajmili, że nadszedł czas szczególny. Oznaczało to, iż nie wolno nam było wychodzić z korpusu ani chodzić po całym obszarze. Nocą ogrodzono park wokół pałacu czterometrowym parkanem. Wszędzie znajdowali się ochroniarze, którzy w cywilnych ubraniach przedstawiać mieli sobą ogrodników przycinających drzewa. Na redę wypłynęło sześć okrętów. Zabrali nas i powiedzieli: „Będziecie obsługiwać”. Ale nie powiedzieli, kogo dokładnie.
Specjalnego wykształcenia nie miałam – ukończyłam kursy dla pielęgniarek. Wszystkie nas uczyła siostra-gospodyni Wala. Usiadła za stołem, a my serwowałyśmy jej z prawej strony, a zabierałyśmy naczynia – z lewej. […]
Kiedy zjawili się członkowie rządu, przydzielili mnie do jakiegoś staruszka z wąsami. Jego lewa ręka, którą trzymał w dziwny sposób, była krótsza od prawej i nie poruszała się. Gdy fotografował się z dwoma pozostałymi gośćmi, nie mówiącymi po rosyjsku, usiadł tak, aby nie było widać ręki. Pomyślałam, że jest podobny do Stalina, do naszego przywódcy. Ale ten był jakiś taki zbyt niski i rudy. W kontaktach jednak sympatyczny, włosy miał falujące. Dopiero potem, kiedy wszystko się skończyło, ochrona nam powiedziała, że to był Stalin.
Izwiestia: Tylko Stalina obsługiwała Pani podczas konferencji?
Szulgina: I Stalina, i Roosevelta. Zapamiętałam zwłaszcza tego drugiego, człowieka na wózku, oraz jego ochroniarza, czarnoskórego, wysokiego na dwa metry. Nosił Roosevelta razem z wózkiem czy to po schodach czy na równej płaszczyźnie. Był taki czarny, że aż pytałam: „Czy kiedy on się myje, to kolor z niego schodzi?”. Stalina obsługiwałam długo, a później jeszcze jego córka Swieta przyjechała wraz z wnukiem Józefem. Zostałam przy nich, a oni pozwolili mi nazywać chłopca „Józek”. Mieszkali w małym Pałacu Aleksandrowskim. Widocznie im się spodobałam, bo chcieli, bym obsługiwała ich cały czas. Dla Józka byłam jak niania: i karmiłam i pokazywałam mu morze. Stalin i Swieta prosili, by go zbytnio nie rozpieszczać. On był taki rudy, podobny do dziadka. A i Swietka też ruda była. Kiedy już wyjeżdżali, podarowała mi swoją granatową sukienkę w groszki. Długo ją przechowywałam, mieściłam się w nią jeszcze do niedawna i zakładałam ją zawsze „na szczęście” – wszystko mi się w niej udawało.
Izwiestia: Czy rozumiała Pani o czym rozmawiają zebrani na konferencja jałtańskiej?
Szulgina: Nie interesowałam się negocjacjami. Praca była taka, że tylko podaj-zabierz. Nie rozumiałyśmy, o co się rozchodzi, nie wdawałyśmy się w szczegóły. Powiedzieli nam: rząd obraduje – i tyle. Tak nas wymusztrowali, że bałyśmy się podchodzić blisko do gości. Oni siedzieli za stołem, ja podawałam jedzenie, a Churchill wstając, odpowiadał: „dziękuję”, na co ja jemu: „proszę”.
Izwiestia: Co podawali gościom. Pamięta Pani?
Szulgina: Wszelkiego rodzaju narodowe potrawy. Gotowano takie jedzenie, do którego byliśmy przyzwyczajeni, a kucharzami byli nasi chłopcy. Lubili owsiankę i w ogóle kaszę wszelaką. Amerykanie zamawiali jajecznicę z proszku, który ze sobą przywieźli. Stalin jadł i ubierał się prosto. Miał jeden strój – spodnie, półbuty i kurtkę wojskową w kolorze ochronnym. Cały czas tak chodził ubrany. Ochrona była ubrana lepiej od niego. Stalinowi i Churchillowi smakował rosyjski kapuśniak, a barszcz – nie. […] Serwowano go nie w talerzu, lecz w miseczce do zup, z dwiema rączkami. Za mięsem Stalin nie przepadał, zamówił kurczaka z piekarnika oraz frytki. Jadł, nie wiadomo z jakiego powodu, niewiele. Lubił po obiedzie brać na ręce wnuka Józefa i spacerować z nim po parku oraz pokazywać okręty, które stały w redzie.
Izwiestia: Jakie środki ochrony zostały zastosowane podczas tego szczególnego okresu?
Szulgina: Przez cały czas miały miejsce kontrole ochroniarzy. Chłopcy starali się nie rzucać w oczy, żadnych żołnierzy w mundurach nie było widać. Żartowali, że ich pracą jest troska o kwiaty.
Izwiestia: Pani i za mąż wyszła za ochroniarza z pałacu?
Szulgina: Chłopcy byli tam ładni, wszyscy byli oficerami. Wyszłam za mąż za takiego przystojnego, zwali go Aleksandr Popow. Nasz romans rozgrywał się na terytorium zamkniętym i po raz pierwszy wyszliśmy za ogrodzenie dopiero w celu zarejestrowania naszego związku. Sasza kupił mnie za 2,5 rubla – tyle właśnie kosztowała usługa rejestracji. Potem urodził się nam syn Sasza. Jednak kiedy siostra męża przyjechała z Moskwy i dowiedziała się, że jestem z domu dziecka, powiedziała, że takiego kogoś bez rodziny to oni nie potrzebują, i rozwiodła nas. Więcej nie wychodziłam już za mąż, żyłam tylko z synem. Jesteśmy sobie bardzo bliscy, syn wkrótce skończy już sześćdziesiąt lat. Ukończył sewastopolską uczelnię, został inżynierem energetykiem, pracuje na dużych statkach.
Izwiestia: Jak długo została Pani w pałacu po zakończeniu konferencji jałtańskiej?
Szulgina: Pracowałam tam do 1949 roku, potem już więcej do systemu Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego nie powróciłam. Chciałam, by moje dziecko miało spokojne życie. Potem pracowałam jako kelnerka w rządowym sanatorium „Niżnaja Oreanda”, szefowa służby hotelowej w „Jałtie-Inturist” i jeszcze w restauracji „Tbilisi”. Obsługiwałam tylko wówczas, gdy przyjeżdżali ważni ludzie. A jeszcze po konferencji jałtańskiej przyjęli mnie do partii. Legitymację partyjną długo trzymałam. Dostawałam ogromną wypłatę – 750 rubli co miesiąc, nawet nie wiedziałam, na co je wydawać. Dla mnie i tak za kopiejki albo za darmo gwarantowali i odzież, i żywność, nawet płaszcz z kołnierzem z karakuł dostać mogłam.
Izwiestia: Jakich jeszcze ważnych gości Pani obsługiwała?
Szulgina: Rodzinę Mołotowa. Dobrzy to byli ludzie. Kiedy aresztowano żonę Mołotowa, żony partyjnych pracowników mocno nad tym dyskutowały. A ja udawałam, że tego nie słyszę, mi jej tak bardzo żal było, to była taka dobra kobieta. Przyjmowałam w restauracji także Nikitę Chruszczowa. Wciąż wymachiwał rękoma, krzyczał, ściskał się, gadał […]. Jadł sporo, pił mało.
[…]
Jałtańska konferencja miała miejsce w lutym 1945 roku i była drugim z trzech spotkań liderów państw koalicji antyhitlerowskiej – ZSRR, USA oraz Wielkiej Brytanii. W wyniku negocjacji sojusznicy zadecydowali o przyszłości Niemiec, utworzeniu ONZ, porozumieli się ponadto w kwestii granic Polski i Jugosławii.
Autor: Janina Sokołowskaja.
Źródło: Izwiestia, http://www.izvestia.ru/hystory/article3144966/ (wgląd: 5.10.2010).
Data publikacji: 13.08.2010.
Źródło: Izwiestia, http://www.izvestia.ru/hystory/article3144966/ (wgląd: 5.10.2010).
Data publikacji: 13.08.2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz